Kupujemy aparat
Spędzając kolejny wieczór na przeglądaniu internetowych stron, opatrzonych kolorowymi zdjęciami z różnych stron świata w głowie rodzi nam sie pewna myśl.
Kupię sobie lustrzankę i zostanę fotografem.
Warto zaznaczyć, ze nasze doświadczenie w temacie jest znikome i ogranicza się do naciśnięcia spustu dotychczas posiadanego „soniaka” czy „olka” który nosimy w kieszeni jadąc z rodzinką „za miasto”.
Wstajemy rano, po przespaniu się z naszym pomysłem i utwierdzamy się w przekonaniu że to naprawdę świetna sprawa taka lustrzanka. Oczami wyobraźni widźmy już nasze cudowne zdjęcia, bo przecież takim aparatem to chyba złych się nie robi.
Zaciągamy jeszcze tzw. języka u znajomych co do marki i „wielkości matrycy” (im większa tym lepiej) i wyruszamy na łowy. Fajnie jest kiedy mamy możliwość kupienia sprzętu w prawdziwym sklepie, a za ladą stoi ktoś kto szczerze pomoże i doradzi fachowo. My jednak bierzemy „fachowca” ze sobą . Jeszcze tylko upewniamy się ze nasze konto wytrzyma naszą nową fanaberie i jesteśmy już gotowi .
Nasz osobisty doradca, już w drodze uświadamia nas czego mamy szukać i która firma „robi”lepszy sprzęt. W końcu trafiamy na miejsce, w bardzo dużym sklepie rtv, szukamy działu „foto” i oto są… Cała kraina lustrzanek otwiera przed naszymi oczami swoje wrota i wpadamy w gąszcz marek i modeli. Oczywiście będąc uświadomieni co do marki, wybieramy sobie model bacznie śledząc plakietki z ceną. Pan w sklepie od razu chwali nasz wybór dodając nam gratis torbę i czteromegową kartę. Wychodzimy prze szczęśliwi ze sklepu obmyślając plan pierwszego „pleneru”.
Cały wieczór studiujemy instrukcje obsługi, coraz bardziej pogrążając się w kompletnym nierozumieniu treści, upewniając się czy aby na pewno wybraliśmy dobry język (dostępny nawet arabski). Kiedy już ładowarka pokazała pełną baterie i odnaleźliśmy miejsce gdzie wkłada się kartę pamięci, po zlokalizowaniu pstryczka z napisem „on-off”, odpalamy naszą nowa zabawkę i oto jest. Świeci nasz wyświetlacz mieniąc się łańcuszkiem literek i cyferek.
Już po chwili stwierdzamy ze w pudełku z aparatem było coś jeszcze. No przecież kupiliśmy sprzęt za ponad 2 tysie i trzeba przykręcić obiektyw??? ( w poprzednim naszym sprzęcie był już wbudowany) . Z trudem, ale jakoś radzimy sobie z założeniem szkła i zaczynamy swoją przygodę zwaną „Fotografowanie”. Przykładamy oko do wizjera-ciemność????
No tak, klapka na obiektywie. Z uśmiechem ściągamy pokrywkę i przed oczami w wizjerze pojawia się obraz. Jeszcze tylko pospiesznie szukamy przycisku „zoom”, żeby sobie po przybliżać i jakież jest w tym momencie nasze rozczarowanie kiedy takowego przybliżacza nie ma. Pewnie kupiliśmy za tani model. No nic bez tego też da się zdjęcia robić.
Bardzo szybko odkrywamy przycisk migawki (taki wielki ze każdy by znalazł) i naciskamy. Króciutkie klaps i jest fota . Nasza pierwsza fota zrobiona takim sprzętem. Jednak jakie jest nasze zdziwienie kiedy obrazek na jaki patrzymy to jakaś paskudna kolorowa plama, zupełnie nie przypominająca tego co do tej pory produkował nasz „soniak”. Chwila konsternacji, zastanowienia, połączonego ze złością rozczarowania i ta pierwsza myśl…”Sprzedali mi zepsuty aparat”… cdn
© Mirek Brzozowski https://www.facebook.com/MirekBrzozowskiPhotography http://mirekbrzozowski.pl
2013/09/10
Przeczytałem, popatrzyłem na zdjęcia i zaskoczenie moje nie miało granic Spodziewałem się zdjęć pewnego aparatu produkowanego przez firmę na C a tu widzę aparat produkcji pewnej firmy na N.
2013/09/10
Przecież napisał że „…”Sprzedali mi zepsuty aparat”…” więc nie mógł to być C 😀
2013/09/10
Nie skojarzyłem… Ale z drugiej strony ja mam aparat na N i tez się nie psuje 😀
2013/09/10
😀 jeżeli dobrze pamiętam to w swoich początkach firma C. mieściła się na tej samej ulicy co firma N. i firma N. robiła obiektywy do aparatów C. To pewnie stąd ta jakość
2013/09/10
A co za różnica, który lepszy … i tak nie aparat robi zdjęcia
2013/09/10
A ja sie pytam kto Wam powiedział ze ten „pan” kupił C albo N…Równie dobrze mógłby byc to S bądź np O. 😛